I poślubię cię sobie na wieki, poślubię przez sprawiedliwość i prawo, przez miłość i miłosierdzie i poznasz Pana. (Oz 2, 21-22)
Historia tego powołania zrodziła się w moim życiu pośród wielu walk, blasków i cieni, spotkań i niewierności, jak wydarzyło się to Narodowi Wybranemu – Izraelowi.
Klasztor w Badajoz, do którego wstąpiłam, znałam wcześniej, ponieważ Matką Przełożoną była moja ciocia. Od czasu do czasu odwiedzałam ją z moimi rodzicami, ale doprawdy, nigdy nie przyszło mi do głowy, by stanowić część jej wspólnoty.
Gdy chodziłam do szkoły katolickiej, pewnego razu mieliśmy rekolekcje z ks. Antonio Fuentes. Nie wiem, w jaki sposób mówił nam o Jezusie Chrystusie, ale wywarło to na mnie wrażenie. Od tego dnia zaczęła się moja relacja i przyjaźń z tym Jezusem, który stawał się coraz bardziej obecny w moim życiu, tak jak mówił mi to ten ksiądz. Z Nim zaczęłam odkrywać, że Ktoś interesuje się mną, że mnie zna, że mnie słucha i że mówi do mojego serca.
Co roku w wakacje organizowano wyjazdy ze szkoły na obozy misyjne. Ja pojechałam tam z moją klasą. W ten sposób przez trzy lata uczyłam się życia razem z młodymi z całej Hiszpani, dzielenia się tą samą wiarą… Najbardziej podobał mi się moment w dniu, który poświęcony był modlitwie. Pół godziny, czy więcej w zupełnej ciszy. Ta cisza wypełniła mnie Obecnością…
Około pietnastego roku życia, wydarzyło się coś niewytłumaczalnego dla mnie. Na lekcji mówiono, że ten dzień był dniem powołaniowym, w którym proszono Pana, aby wzbudził powołania do życia zakonnego. Ja nie wiedziałam, o co chodzi. Ktoś skomentował: “to jest po to, aby zobaczyć, czy któraś chce zostać zakonnicą.” Mówiło się z przekąsem: “I która byłaby gotowa do czegoś takiego?” Wtedy poczułam, że pojawił się w moim wnętrzu jakiś głos i nie wiedząc jak, powiedziałam: „Ja, ja chcę.” Nie wiedziałam dobrze, co mówię. W tym samym roku na letnim obozie w Silos usłyszałam ponownie to wezwanie, tym razem jeszcze jaśniej. Ten który był już od jakiegoś czasu moim Przyjacielem i Powiernikiem, wzywał mnie do Siebie, w klasztorze, w samotności, w ciszy, w życiu ukrytym i w modlitwie. Gdzie? Zaczęłam przychodzić do tego klasztoru (tutaj w Badajoz), m.in. dlatego, że go znałam. Siostry przekazywały mi swoją radość, a ja przychodziłam modlić się razem z nimi Nieszporami i na Eucharystię. Weszłam pewnego razu i doświadczyłam, że Bóg wypełnia wszystko. Już byłam przekonana że to jest moje życie i postanowiłam zostawić wszystko, by wstąpić do niego.
Natomiast w mojej rodzinie to nie było tak jasne. Radzili, abym skończła szkołę i rozpoczeła studia. Chciałam więc skończyć je jak najwcześniej, aby móc wejść do zakonu.
Od jedenastego roku życia uczęszczałam do szkoły muzycznej, ucząc się śpiewu i gry na pianinie. W czasie, w którym zaczęłam studia magisterskie, poznawałam inne środowiska. Powoli zaczynałam zapominać o klasztorze, aż w końcu przestałam przychodzić tam nawet w odwiedziny, aby siostry nie przypominały mi o tym, co czułam wcześniej. Muzyka, a przede wszystkim śpiew, pochłaniały mnie coraz bardziej. Ostatecznie porzuciłam studia i pojechałam do Madrytu. Chciałam śpiewać w operze. W ciągu 10 lat poznawałam środowisko artystyczne, sceny, koncerty, teatr, światła, oklaski. Różni ludzie, osoby z rozmaitymi historiami, różnymi kulturami… Opera mnie pociągała: wychodzenie na scenę, światła, kurtyny, życie za kulisami.
Podczas tego okresu oddaliłam się zupełnie od Boga, od Kościoła. Chociaż mówiłam, że nie przestałam wierzyć. Uważałam siebie za “wierzącą nie praktykującą” a może nawet ani to… Ale fascynacja całym tym magicznym światem powoli gasła. Tęskniłam za czymś innym. Mówiłam sobie “wszystko to jest bardzo dobre, ale… co potem?” To był okres poszukiwania czegoś wewnątrz, co wypełniłoby pustkę pogłębiającą się we mnie. Doszłam do wniosku, że tylko miłość jest tym, co naprawdę ważne w życiu człowieka. Obudziło się we mnie pragnienie, by kochać i być kochaną, lecz nie miłością ludzką, której już doświadczyłam. Miłość między mężczyzną a kobietą jest piękna, kiedy jest prawdziwa. Ale miłość której ja szukałam była inna, lecz nie znajdowałam jej. W muzyce, w śpiewie, próbowałam znaleźć piękno, ale coś mówiło mi, że to Stwórcę tego piękna powinnam szukać. Tylko gdzie go spotkać?
Kończyłam studia śpiewu i wtedy stwierdziłam, że to nie było to, czego szukałam. Jakie rozczarowanie, zawód i pustka… Przyszedł moment, w którym chciałam umrzeć, zniknąć, wszystko straciło dla mnie sens. Pamiętam, że w tym czasie tęskniłam do tego okresu, w którym doświadczałam przyjaźni z Panem Jezusem. W pewnym sensie nie przestałam słyszeć odległego wołania… które ja natychmiast usiłowałam uciszyć, ponieważ nie chciałam zostać zakonnicą…
Pewnego roku, podczas Wielkiego Tygodnia, wydarzyło się coś, co mnie ostatecznie przekonało. Podczas procesji, w której uczestniczyłam przypadkowo z moją rodziną, ja byłam zupełnie pogrążona w moich własnych myślach (zwłaszcza że nie miałam upodobania w procesjach, wręcz przeciwnie…) w pewnym momencie, coś się wydarzyło. Jak mówił święty Paweł: “Pan ukazał mi się na drodze”. Zobaczyłam Go (nie jak na filmach, ale jak pierwsi chcrześcijanie, jak Maria Magdalena, jak Paweł… oczami duszy, wiary). Wszystko zadrżało we mnie, światło, błysk… nie wiem co, Jego spojrzenie… w chwili przemieniło moje życie. Zostawiłam to wszystko co wcześniej mnie fascynowało, pociągało i uznałam to „za stratę ze względu na najwyższą wartość poznania Chrystusa Jezusa…” (Fp 3,8) On stawał się Tym, który wypełnił całkowicie moje życie, moje pragnienie miłości i piękna… wszystko to znalazłam w Nim.
Poczułam znowu Jego wezwanie do pójścia za Nim, lecz… gdzie? Ponieważ pomyślalam, że nie pomiędzy tamtymi siostrami. Może więc raczej jako osoba konsekrowana, ale świecka. Być może pomagając misjonarzom, czy w jakiejś grupie świeckich…
To był czas coraz bardziej niespokojnych i przynaglających poszukiwań. Minęło wiele lat, odkąd nie przekroczyłam progu kościoła. Czułam zaproszenie: „musisz iść za Mną w Kościele”, ale w jakim? – pytałam się. Przez jakiś czas myślałam, aby znaleźć sobie miejsce w innym kościele. Wysłuchałam innej “ewangelii”, innych “przesłań”, ale coś mówiło mi w sercu, że w nich nie było pełnej Prawdy.
Pewnego dnia weszłam do kościoła katolickiego. Przez pewnien czas przebywałam tam w ciszy. Zaczęłam przychodzić do tego miejsca. W ciszy słuchałam eucharystii, nie uczestnicząc w niej. Jakiś głos mówił mi: „Dlaczego przychodzisz na moją ucztę i nie uczestniczysz w niej?” Ja mówiłam sobie: muszę się wyspowiadać, a nie mam odwagi, ani nie wiem, po tak długim czasie, jak się to robi. W jednym z tych dni, byłam blisko konfesjonału, wewnątrz którego był kapłan, czekając… poczułam że coś mnie popycha. Znalazłam się tam przed kapłanem, mówiąc nieśmiale: „przychodzę wyspowiadać się ale…. nie wiem, jak się to robi”. Otrzymałam rozgrzeszenie i przyjęłam komunię świętą. Czułam, że „w niebie odbywa się święto z jednego grzesznika, który się nawraca.” W tym czasie wzrastała moja relacja Miłości do Chrystusa, i powoli słyszałam Jego głos “Ja Jestem tym, którego szukasz, Miłością, która może nasycić twoje serce i jestem Prawdziwym pięknem. Przyjdź do Mnie.”
W lato, podczas jednej z eucharystii usłyszałam: “dzisiaj obchodzimy wspomnienie Świętej Klary z Asyżu…” Nie słuchałam dalej. Serce zadrżało we mnie. Przeniosłam się w myślach do tego miejsca, klasztoru, sióstr z tamtego czasu… Jednocześnie zaczynała się prawdziwa walka… “Ale ja zakonnicą? Nie, nigdy! Ja tam nie wrócę!” Poza tym nie czułam się godną stać się Jego oblubienicą, wydawało mi się to zbyt wielkie dla mnie. Nadal szukałam i walczyłam przeciwko temu, aby zostać klaryską. Ale myśl o klastorze była coraz bardziej intensywna, aż do momentu, gdy nie mogłam spać. Pamiętam, że chodziłam po Badajoz i moje nogi jakby ciągnęly mnie do klasztoru, lecz ja wykręcałam się i wracałam inną drogą.
Wreszcie, pewnego dnia, On okazał się silniejszy niż ja i znalazłam się w klasztorze przekazując list, w którym opisałam moją historię i moje nawrócenie. Nie byłam pewna, czy przyjmą mnie po tak długim czasie. Zaproszono mnie do rozmównicy, gdzie pojawiły się wszystkie siostry, pragnące wysłuchać mnie. Ponownie zaczęłam uczestniczyć w modlitwach, nieszporach, eucharystiach, spotkaniach z siostrami. W końcu usłyszałam ostateczne wezwanie: „Ja poślubię cię na zawsze…” Drugi i ostatni raz powiedziałam w domu “Wstępuję do klasztoru” i… jestem tu już ponad 20 lat, idąc drogą świętej Klary i Franciszka z Asyżu, w blaskach i cieniach, walcząc… Tylko mogę powiedzieć bez wątpliwości, że “Jego miłość jest wieczna, a Jego wierność trawa na wieki” (Lam 3,22).
Rosa María de Jesús